Logo Kurier Iławski

Pierwsza strona
INFORMACJE
Opinie
Kurier Zdrowia i Urody
Papierosy
CENNIK MODUŁOWY
Ogłoszenia drobne
Ogłoszenia modułowe
Stopka
Wyszukiwarka
FORUM

Opinie
Dumne cztery pokoje burmistrza (oklaski)
Dekalog dla wyspy Wielka Żuława
Sezon na grzyby
Po co segregować odpady? Egzamin z dyscypliny
Czy teraz lubi się wracać do szkoły?
LGBT w radzie miejskiej Iławy?
Pozostały tylko obietnice
Epidemia paradoksu
Połowa wakacji minęła, nastroje raczej słabe
Burmistrz zamyka amfiteatr i ma spokój!
Nic się nie stało. Jedziemy!
Ciemność widzę!
Turystów może to nie irytować?
Śmieci nasze powszednie
Dziennik końca świata (7). Powrót do normalności
Ulica księcia Surwabuno
Ewa Wiśniewska, czyli „Powrót Smoka”
Na młode wilki obława…
Serdeczny szwindelek
Szkoda nas na szaszłyki, dlatego chłodźmy głowy!
Więcej...

Opinie

2011-06-08

Żyliński: Wsi spokojna, wsi wesoła?


Jeszcze do niedawna wieś kojarzyła mi się wyłącznie z wakacjami. Tymi moimi, sprzed lat kilkudziesięciu… Upalne lato. Rżysko nieprzyjemnie wbijające się w stopy odziane w zbyt miękkie obuwie. Utulający do snu w stodole intensywny zapach siania i najbardziej zapamiętane ręce. A właściwie dłonie, najpierw pokryte od spodu olbrzymimi bąblami, później piekące od otwartych ran. W końcu już tylko imponujące przejawem prawdziwie męskiej sprawności – zręcznym operowaniem wyślizganym trzonkiem wideł.


Adam Żyliński


Tak od dwunastego roku życia spędzałem wraz z bratem większość wakacyjnych miesięcy. Każdego lata nasza matka skwapliwie wysyłała nas do gospodarstwa wujostwa. W ten sposób mogła cokolwiek zaoszczędzić w domowym budżecie, a i my otrzymywaliśmy szansę zarobienia paru złotych na polach okolicznych sąsiadów, u których każda para rąk, nawet tych dziecięcych, miała swoją cenę.

Z wyjątkiem niedzieli, pracowaliśmy kilkanaście godzin dziennie, jak wówczas mawiano: od skowronka do żaby. To były wspaniałe wakacje. Nie przeszkadzało nam przy każdej okazji gderliwie przez ciotkę powtarzane porzekadło: kto nie pracuje, ten nie je. Nie zrażał nas surowy i w obejściu kanciasty wuj, wiecznie martwiący się przewidywaną na następny dzień pogodą. Spaleni w słońcu, nie za bardzo domyci, każdego dnia z niecierpliwością czekaliśmy na zasłużony dla żniwiarzy obiad, tylko na czas żniw tak suto mięsiwem i gotowanymi warzywami zapełniony.

A wieczorem – licząc na ciele rozliczne rany, zadrapania i ukłucia – przeżywaliśmy najważniejszą dla nas kulminację, zderzenie dwóch odmiennych kulturowo światów. Z sąsiednich gospodarstw do największego w okolicy stogu siana schodziły się dzieci – młodsze i starsze, panienki i młodzieńcy. Wszyscy wspólnie próbowaliśmy zakończyć kolejny pracowity dzień. To były zawsze desperackie próby. Ciągnęły się do późnej nocy – wbrew obolałym kościom, widocznym śladom, na każdym fragmencie skóry doznanej za dnia spiekoty. Na nic zdawała się pewność, że przywołany pianiem koguta kolejny poranek nie przyniesie żadnej odmiany. Dopiero złowróżbne, ostre zawołanie któregoś mocno już poirytowanego rodzica mogło nas skutecznie rozgonić.

Młodzieżowe schadzki w gigantycznej stercie siana sprowadzały się do wymiany najróżniejszego sortu anegdot, historyjek i opowieści. Im bardziej pobudzających dziecięcą wyobraźnię, tym lepiej! Największy triumf odnosili opowiadający, którzy potrafili zasiać straszliwą grozę wśród słuchaczy lub – dla odmiany – wywoływać umieli salwę niepohamowanego, serdecznego śmiechu. Uwielbiałem te wieczory. To były jedyne chwile w ciągu całego dnia rolniczego znoju, kiedy my, dzieciaki z miasta, mogliśmy wykazać swoje przewagi. Dodać sobie wigoru dzięki uczęszczaniu do lepszej szkoły, częstszemu oglądaniu telewizji i zaglądaniu do łatwiej dostępnej książki.

Po takich wakacjach wracałem do domu szczęśliwy i spełniony. Przez kolejne miesiące przypomniałem sobie – rozpalone ciekawością – dziecięce twarze moich wiejskich przyjaciół. Czułem się wówczas bardzo dumny, bo w inny krąg cywilizacyjny wtajemniczony. Mizerne to było wtajemniczenie! Tak naprawdę, poza okresem zbioru tęgich snopów z pola i w tumanach kurzu młóconego zboża, nic nie wiedziałem o wiejskim życiu toczącym się w rytmie przemijających pór roku. Nie znałem wsi spowitej jesienną szarugą, zasypanej grubą warstwą śniegu, odciętej od świata wiosennymi roztopami. Pojęcia nie miałem, jak trudne było życie moich wakacyjnych kompanów z wieczornych spotkań w kultowym podówczas stogu siana.

Kiedy rozpocząłem dorośleć, przestałem spędzać lato na wsi. Wakacyjnego zarobku szukałem ma miejskich placach budowy. Wieś widziałem z coraz większej oddali – przelotnie i bez refleksji… Musiało upłynąć wiele lat, nim ponownie rozpocząłem zderzać się z wiejską rzeczywistością. W międzyczasie mój wewnętrzny świat uległ gwałtownym przeobrażeniom. Ale i ten zewnętrzny nabrał niebywałego przyspieszenia. Polska stała się wolnym, w pełni demokratycznym państwem. Uruchomiono na wielką skalę proces ustrojowo-gospodarczych przemian – z różnym skutkiem dla wszelakich środowisk. Dla polskiej wsi szczególnie pierwsze kilkanaście lat transformacji było okresem tektonicznych wstrząsów o bardzo dużej skali. Rozpad Państwowych Gospodarstw Rolnych, rozdrobnienie i niewydolność gospodarstw indywidualnych, fatalna wiejska infrastruktura a właściwie jej prawie całkowity brak – wszystko to składało się na mało optymistyczne prognozy.

Korzystając z rozlicznych zaproszeń, jeździłem na podiławską wieś i uczyłem się jej od nowa. Dziecięce obrazy wiejskiej sielanki musiałem stanowczo weryfikować. Jednak rozmiary cywilizacyjnej zapaści na obszarach wiejskich można było ogarnąć dopiero wtedy, gdy otworzyliśmy się na Zachód i mogliśmy porównać warunki, w jakich porusza się polski gospodarz, a rolnik z Niemiec czy Francji. Ilekroć przebywałem za granicą i udawało mi się podejrzeć tamtejszą organizację wiejskiego życia, dopadało mnie przygnębienie. Styl życia zachodnioeuropejskiego mieszkańca wsi zdawał się dla naszych, rodzimych możliwości kompletną abstrakcją.

I tak, po raz drugi w życiu, przydarzyło mi się dokonać niewłaściwej oceny kondycji i potencjału naszych wiejskich środowisk. Blisko czterdzieści lat temu – oczyma niedojrzałego nastolatka – widziałem wieś beztroską i radosną, chociaż wcale taką nie była. Była siermiężna, zatyrana, żyjąca w swym hermetycznie zamkniętym świecie. W dorosłym życiu, w okresie zachodzących w całym kraju burzliwych przemian, zobaczyłem wieś dryfującą i konserwatywną, zaskoczoną biegiem zdarzeń. Zupełnie nie doceniłem drzemiącej w zbiorowej świadomości wiejskiej społeczności zdecydowanej woli równania do najlepszych.

Bo dzisiejsza wieś zaskakuje pozytywnie coraz bardziej. Po okresie dezorientacji i chaosu – wiejskie krajobrazy nabierają sugestywnych barw i sięgają po co rusz ambitniejsze środki wyrazu. Nowocześnie urządzona szkoła już nikogo nie zaskakuje. A organizacja sieci sołectw w niejednej gminie to już trwały fundament położony pod misterną budowlę obywatelskiego społeczeństwa. Być może nieliczni to dostrzegają, ale za naszego życia toczy się bezprecedensowy, samoistny proces „zlewania się” – kulturowo i mentalnie – mieszkańców miast i wsi. Najlepiej widać to na przykładzie Iławy i jej okolic. To tutaj powstają coraz większe areały rolnej ziemi skupione w rękach jednej rodziny. Pozostali – nie opuszczając swoich domostw – szukają pracy poza branżą rolniczą, przywiązując wielką wagę do kształcenia swoich dzieci. Wieś, ze swoją niewzruszenie urzekającą przyrodą, nieustannie kusi i zniewala. Wielu chce tam mieszkać i spędzać każdą wolną chwilę.

To jedna strona medalu. Oczywiście musi być też druga. Ludzie ze wsi: nieistotne, czy właściciele dużych gospodarstw, czy pracownicy najemni, nieważne, czy mieszkańcy miejscowości z tradycjami, czy popegeerowskiego osiedla – wszyscy są dopiero na początku długiego marszu po lepsze jutro. Problemów do pokonania nadal pozostaje bez liku. Takiego przekonania nabrałem, wykonując mandat posła w terenie. W trakcie poselskich interwencji miałem cenną sposobność przeżywania przyspieszonej edukacji. W oddzielnym felietonie opowiem czytelnikom Kuriera o zmaganiach rolników z iławskiego powiatu z nabierającym katastrofalnych skutków rozrostem dzikiej zwierzyny. W kolejnym opiszę historię charyzmatycznego sołtysa toczącego bój z potężnym dzierżawcą o dostęp do brzegu jeziora, by dać szansę uprawiania choćby niewielkiej rekreacji sołeckiej wspólnocie.

Innych trudnych tematów z wsią związanych z pewnością nigdy nie zabraknie. Nie chcę być jednak monotematyczny. To droga prowadząca wprost do zanudzenia czytelnika. Dlatego też wieś „odwiedzę” od czasu do czasu. Za każdym razem po to, by można było na nią spojrzeć nie tylko przez pryzmat okolicznościowych uroczystości i wygłaszanych przez oficjeli przemówień. O wiele bardziej warto przyjrzeć się jej z perspektywy zwykłego człowieka.

ADAM ŻYLIŃSKI

  2011-06-08  

Z komentarzami zapraszamy na forum
Wróć   Góra strony
102750134



REDAKCJA:
redakcja@kurier-ilawski.pl


Zaproszenia: co, gdzie, kiedy?
informator@kurier-ilawski.pl


Biuro Ogłoszeń Drobnych:
drobne@kurier-ilawski.pl


Biuro Reklamy:
reklama@kurier-ilawski.pl


Kronika Towarzyska:
kronika@kurier-ilawski.pl






Pierwsza strona | INFORMACJE | Opinie | Kurier Zdrowia i Urody | Papierosy | CENNIK MODUŁOWY | Ogłoszenia drobne | Ogłoszenia modułowe
Stopka | Wyszukiwarka | FORUM | 
E-mail: redakcja@kurier-ilawski.pl, reklama@kurier-ilawski.pl, ogloszenia@kurier-ilawski.pl
Copyright © 2001-2024 - Kurier Iławski. Wszystkie prawa zastrzeżone.