Logo Kurier Iławski

Pierwsza strona
INFORMACJE
Opinie
Kurier Zdrowia i Urody
Papierosy
CENNIK MODUŁOWY
Ogłoszenia drobne
Ogłoszenia modułowe
Stopka
Wyszukiwarka
FORUM

Opinie
Dumne cztery pokoje burmistrza (oklaski)
Dekalog dla wyspy Wielka Żuława
Sezon na grzyby
Po co segregować odpady? Egzamin z dyscypliny
Czy teraz lubi się wracać do szkoły?
LGBT w radzie miejskiej Iławy?
Pozostały tylko obietnice
Epidemia paradoksu
Połowa wakacji minęła, nastroje raczej słabe
Burmistrz zamyka amfiteatr i ma spokój!
Nic się nie stało. Jedziemy!
Ciemność widzę!
Turystów może to nie irytować?
Śmieci nasze powszednie
Dziennik końca świata (7). Powrót do normalności
Ulica księcia Surwabuno
Ewa Wiśniewska, czyli „Powrót Smoka”
Na młode wilki obława…
Serdeczny szwindelek
Szkoda nas na szaszłyki, dlatego chłodźmy głowy!
Więcej...

Opinie

2010-07-28

Ostatni muszkieter dołączył do kolegów


Henryk Pukianiec (1939-2010)
– koniec pewnej epoki!


Leszek Olszewski


„To był na zewnątrz twardy człowiek, sztywno trzymający się zasad, bardzo wyrazisty, zdecydowany, z pewnością wzbudzał respekt! Prowadzone przez niego lekcje to niezapomniane spektakle pełne napięcia i humoru. Ogólnie superfacet, który często zachowywał się nieco ekscentrycznie – niezapomniana, charyzmatyczna i pełna niepowtarzalnego czaru postać. Nie pozostawiał ludzi obojętnych. Był legendą szkoły owianą aurą tajemniczości. Ze łzą w oku Go wspominam i nie zapomnę z całą pewnością – coś ważnego pozostawił w moim uczniowskim sercu”.

Te słowa o zmarłym w ubiegłym tygodniu profesorze Henryku Pukiańcu przysłała mi jedna z jego najprzedniejszych wychowanek, znana w Iławie artystka-plastyk Joanna „Madiva” Żurańska, spełniając moją prośbę, by dołożyła swoje krótkie wspomnienie do tego pożegnalnego tekstu. Wieść o śmierci przyszła dla wielu tak nagle, tak nieoczekiwanie, znikąd, że tylko trudne do pomylenia dane personalne profesora pozwalały uwierzyć w nią od początku. Był jednym z moich czterech muszkieterów LO, obok nieżyjących już Antoniego Gierszewskiego, Stefana Trykacza i Feliksa Zbysińskiego. Jeszcze kilka miesięcy temu przypominałem mu to, uczulając, że zarówno z tego powodu, a także z tytułu, że jest najmłodszym spośród wszystkich, musi długie lata podtrzymywać pochodnię dawnych, wspaniałych czasów szkoły, trzymając się w dobrym zdrowiu.

Profesor chyba coś przeczuwał, bo zamiast zwyczajowej, wesołej, filozoficznej refleksji odparł mi trochę smutnym głosem, że prędzej już chyba pozostali przywołają go wkrótce do towarzystwa, że niejako został już od tej strony ostatni na wachcie. Obróciłem wszystko w żart, wyglądał bowiem tak jak zawsze przez ostatnie kilkanaście lat: cera świeża, sylwetka szczupła, w oku charakterystyczny błysk. Co też – pomyślałem – się profesorowi ubzdurało, ma kawał życia przed sobą, może status emeryta tak go chwilowo zdołował? To częste u pracoholików i pasjonatów swojej pracy, a kimś dokładnie takim był Henryk Pukianiec. Tak to sobie wytłumaczyłem, po czym ciepło pożegnaliśmy się, jak się okazuje, na zawsze.

Zwyczajowe „Na razie, do zobaczenia” nabrało teraz metafizycznych wręcz kształtów. Jak każdego z pozostałych „muszkieterów” profesora Pukiańca poznałem najpierw od strony niejako oficjalnej. Jako nieopierzony uczeń pierwszej klasy LO przechodziłem u zarania nowego roku szkolnego przyspieszony kurs identyfikacji nauczycieli tej obcej jeszcze dla mnie wtedy szkoły. Fizyki z nim nie miałem, ale jego klasa sąsiadowała z naszą i już za pierwszym razem, gdy go ujrzałem, wzbudził moje niekłamane zainteresowanie. Bardzo się bowiem odróżniał od swoich kolegów i koleżanek nauczycieli. Podążał, pamiętam, zawsze na lekcje z miną jakiegoś zblazowanego intelektualisty, krokiem paryskiego bon vivanta, wzrok miał nieobecny, coś sobie czasem nucił, był jakby poza światem.

Do tego – tylko proszę bez obrazy – miał spośród całego szacownego grona pedagogicznego najinteligentniejszy wyraz twarzy. Profesorski jakiś, z wyraźną nutą artystyczną, twarz znamionowała niesłychanie łagodnej natury myśliciela o wielkiej, ogólnej wrażliwości, obrazu zaś dopełniał sposób ubierania się profesora, który nazwałbym niewymuszoną elegancją. Jakaś taka postać z przedwojnia się tej szkole trafiła – taka była moja pierwsza refleksja, która potem przerodziła się w pewność. A stało się tak, gdy go poznałem prywatnie na mini-imprezie u prof. Trykacza na Starym Mieście po jakiejś ciągnącej się do późna radzie pedagogicznej jesienią.

Stefan zawsze miał w rezerwie domowej dobrą wódeczkę, za zakąskę zwykle robiły kromki chleba i ogórki kiszone. Było z osiem osób, ja nie piłem, bo nie wypadało wśród profesury, prof. Pukianiec też nie, bo przyjechał samochodem – pomarańczowym „maluchem”. „Nikt w Iławie takiego nie ma” – podkreślał z dumą. Usiedliśmy przypadkiem obok siebie i jakoś zgadało się, kto jest kto. Profesor wspominał, jak mój ojciec kilka lat wcześniej z jakichś tarapatów zdrowotnych wyciągnął jego żonę, za co był mu bardzo wdzięczny. Poza tym świetnie pamiętał mojego brata-absolwenta LO, dopytywał, co u niego i prosił pozdrowić. Po takim początku inaczej mijaliśmy się na szkolnych korytarzach, wkrótce też połączył nas kantorek profesora Zbysińskiego, gdzie z okazji kurtuazyjnych wizyt Stefana Trykacza zwykle proszono mnie o zawiadomienie „Heńka”, że jego obecność jest wysoce pożądana.

Wówczas to dostępowałem darmowej możliwości zwizytowania go podczas lekcji. Ujęło mnie zwracanie się do uczniów per „monsieur”, do uczennic zaś „madame”, tu wymiennie np. z imieniem „Anka”, którym profesor nazywał każdą uczennicę – stąd m.in. te częste erupcje śmiechu na jego lekcjach. Wiedział, że jest postrzegany jako oryginał i ekscentryk, ale ponieważ taki był – musiał się z tym pogodzić. Mnie kilka razy podkreślił swoje litewskie korzenie, co raz storpedował Stefan Trykacz stwierdzeniem, że on z kolei jest Węgrem jak Batory, a Węgier stoi wyżej w hierarchii narodowej od Litwina. Profesor Pukianiec się szczerze z tego wywodu uśmiał, miał olbrzymią, wesołą tolerancję dla swoich przyjaciół. Uczniów zaś cenił wyróżniających się z ogółu, innych – twierdził, nie jest w stanie zapamiętać na lata.

Argumentował, że ma umysł ścisły, który stale niejako dokonuje selekcji na czynniki bardziej i mniej przydatne dla danego procesu. Świetnie formułował myśli, mistrzowsko żonglował słowem, czasami ulegałem wrażeniu, że marnuje się w szkole średniej, co również moim zdaniem miało miejsce w przypadku Feliksa Zbysińskiego, ale to temat na inną bajkę. Kabaretowy epizod mieliśmy w Siemianach, był tam z dziewczynami z LO na jakimś hufcu pracy, a że tam jest, poznałem po tym szalonym pomarańczowym „maluchu”, w piekle bym go rozpoznał. Odnalazłem go więc, zaprosiłem do siebie do domku, a że akurat był brat-absolwent z żoną, skończyło się na sutej kolacji, wspomnieniach i zaproszeniu na jutro. „Jutro” trwało dokładnie dwa tygodnie, kiedy to profesor równo dzielił czas na obowiązki i przesiadywanie godzinami u nas.

Raz byliśmy na rybach i to zapamiętam do końca życia. Łódka, brat zarzuca wędkę na lewo, profesor na prawo. Mariusz co rzut – ryba, H.P. – nic. Przy stanie 40:0 dla brata, gdy ten nawijał na haczyk przynętę, prof. Pukianiec wykorzystał ów moment nieuwagi i zarzucił nieoczekiwanie kij na jego stronę. Mariusz więc, chciał-nie chciał, przeszedł obok i zarzucił kij po pechowej stronie profesora. Efekt? W ciągu trzech sekund złowił 41. rybę, a za minutę kolejną, co profesor uznał za jedną z największych klęsk życiowych oraz otwartą złośliwość ze strony podwodnego świata skierowaną w jego stronę. Łupem przy kolacji podzielili się panowie solidarnie, choć wybuchł mały spór kompetencyjny, kto umie lepiej usmażyć rybę – było wesoło, klimatycznie, a wszystko przy pikantnych wspomnieniach dawnych i obecnych lat w LO.

Widywaliśmy się potem przez lata wielokrotnie, głównie w jednym miejscu – rezydencja Stefana Trykacza zawsze stała otworem zarówno dla mnie, jak i dla Niego. I nie myślcie, że był alkohol, ci ludzie umieli rozmawiać godzinami czasami nawet bez filiżanki herbaty, gdyż Stefan półtora miesiąca miał herbatę, a potem pół roku nie miał, bo zapomniał kupić. Gdy Antoni Gierszewski, najstarszy muszkieter, odszedł jako pierwszy, pozostali wspólnie obchodzili rocznicę jego śmierci, a Stefan co roku jeździł z delegacją „budowlanki” pod Bydgoszcz, gdzie Antka pochowano z kwiatami od siebie, Felka i Heńka. Oni nie mogli – pracowali. W 2006 roku odszedł Stefan, w ślad za nim w niecały rok później podążył Felek, dziś epoka dobiegła kresu – nikogo z moich wielkich nie ma już na ziemskim padole.

Ale zza grobu triumfują wszyscy – Antoni Gierszewski ma swój memoriał, pozostała zaś trójka została przeze mnie kiedyś uchwycona na takiej rozmowie, zagajał, o dziwo, cichy zwykle prof. Zbysiński: „Chłopy, wypijmy toast za to, że jak kiedyś umrzemy, żeby stało się to w wakacje, bo w roku szkolnym młodzież ma siedzieć w szkole i zdobywać wiedzę, a nie latać po pogrzebach” – zakończył, po czym w górze pojawiły się dwa solidne kieliszki trzymane w dłoniach przez profesorów Pukiańca i Trykacza. Pierwszy powiedział: „Wiesz Felek, że nigdy o tym nie pomyślałem, świetny pomysł”, drugi zaś skwitował: „Heniu, bo ty masz za ścisły umysł, na taki niuans uwagę mogłem zwrócić tylko ja albo Felek, nie gniewaj się! Pijemy więc” – i za chwilę nektar spłynął do ich gardeł.

I teraz fakty: Stefan Trykacz zmarł 26 sierpnia 2006, Feliks Zbysiński 7 lipca 2007, Henryk Pukianiec – 20 lipca 2010!!! Kto wtedy słuchał wyrażonego przez nich życzenia!? Aż strach pomyśleć, ale zarazem i radość – jeszcze się kiedyś chyba spotkamy! Niemniej Panowie Muszkieterowie, nie proście tego, kto słucha, by stało się to za szybko, macie przecież dowód, że spełnia Wasze życzenia! Adios kochani, przyjmijcie Heńka z otwartymi ramionami, a my tu jakoś wyrównamy emocje!

LESZEK OLSZEWSKI




Aparycja noblisty z literatury bądź fizyki! Profesor Pukianiec jako gwiazda bohemy artystycznej pod Domem Turysty w Poznaniu, gdzie wycieczkował z jedną ze swoich klas



Zawsze kamienna, nieodgadniona twarz! Ta aura tajemniczości biła z Niego nawet podczas takich przypadkowych zdjęć



Przewodnik sobie, dzieciaki sobie, a „Puki” sobie! Nie ukrywał, że najbardziej w ludziach ceni indywidualizm. Był jego najbardziej przekonywającym ucieleśnieniem…



Miejsce spoczynku profesora Henryka Pukiańca na cmentarzu przy ulicy Piaskowej w Iławie

  2010-07-28  

Z komentarzami zapraszamy na forum
Wróć   Góra strony
102478310



REDAKCJA:
redakcja@kurier-ilawski.pl


Zaproszenia: co, gdzie, kiedy?
informator@kurier-ilawski.pl


Biuro Ogłoszeń Drobnych:
drobne@kurier-ilawski.pl


Biuro Reklamy:
reklama@kurier-ilawski.pl


Kronika Towarzyska:
kronika@kurier-ilawski.pl






Pierwsza strona | INFORMACJE | Opinie | Kurier Zdrowia i Urody | Papierosy | CENNIK MODUŁOWY | Ogłoszenia drobne | Ogłoszenia modułowe
Stopka | Wyszukiwarka | FORUM | 
E-mail: redakcja@kurier-ilawski.pl, reklama@kurier-ilawski.pl, ogloszenia@kurier-ilawski.pl
Copyright © 2001-2024 - Kurier Iławski. Wszystkie prawa zastrzeżone.