Logo Kurier Iławski

Pierwsza strona
INFORMACJE
Opinie
Kurier Zdrowia i Urody
Papierosy
CENNIK MODUŁOWY
Ogłoszenia drobne
Ogłoszenia modułowe
Stopka
Wyszukiwarka
FORUM

Opinie
Dumne cztery pokoje burmistrza (oklaski)
Dekalog dla wyspy Wielka Żuława
Sezon na grzyby
Po co segregować odpady? Egzamin z dyscypliny
Czy teraz lubi się wracać do szkoły?
LGBT w radzie miejskiej Iławy?
Pozostały tylko obietnice
Epidemia paradoksu
Połowa wakacji minęła, nastroje raczej słabe
Burmistrz zamyka amfiteatr i ma spokój!
Nic się nie stało. Jedziemy!
Ciemność widzę!
Turystów może to nie irytować?
Śmieci nasze powszednie
Dziennik końca świata (7). Powrót do normalności
Ulica księcia Surwabuno
Ewa Wiśniewska, czyli „Powrót Smoka”
Na młode wilki obława…
Serdeczny szwindelek
Szkoda nas na szaszłyki, dlatego chłodźmy głowy!
Więcej...

Opinie

2015-03-11

Olszewski: Most musi wrócić!


Coś mnie jednak łączy z polską tradycją – w niedzielę ubieram się całkowicie inaczej niż w dni powszednie. W dni powszednie staram się bowiem chodzić ubrany w miarę elegancko, wyjściowo, niedziele zaś spędzam zwykle całkowicie i niezaprzeczalnie w dresach. Bo to albo na rower do lasu, albo na długi spacer czy bieg – nie ma sensu wbijać się w płaszcze, spodnie z dobranym paskiem, koszule, pantofle! Niedziela to wyczekany dzień relaksu, jak to masowo ma miejsce na Zachodzie – jedno wielkie odprężenie, odskocznia, wytchnienie. I oto wpleciona w to historia – jak stałem się ofiarą poprzedniej, zmurszałej intelektualnie ekipy rządzącej. W tle będzie i niedziela, i dresy, a nawet kąpiel w bagnie, uważajcie!

W niedziele 22 lutego pogoda była ciekawa i nieciekawa. Ciekawa, bo krzty śladów zimy, nieciekawa albowiem wiało, wichurowato tak, temperatura koło zera… Ale – jak co dzień – przyjąłem ją z dobrodziejstwem inwentarza, bo w domu – zwłaszcza po obiedzie – siedzieć nie lubię. Przed piętnastą, odziany naturalnie w dresy, postanawiam pójść na męski, przyspieszony spacer. Kierunek Ostródzka, może dalej Nowa Wieś, tak na godzinę, dętą.

Na trasie następuje korekta i olśnienie jednocześnie: z działek na Ostródzkiej wiedzie ścieżka wprost na Kanał Iławski, tam jest mostek, chwila i już jestem na ul. Słowackiego na Lipowym Dworze! Idealne kółko z powrotem do domu – tak zrobię! Gdy mijam działki, znajdując wydeptany szlak ku kanałowi – refleksja: „Pisałem kiedyś o tym mostku, że postarzał się, chwiejny, a dużo ludzi tamtędy się od lat przemieszcza, by go lekko naprawić”. I zdaje się jakiś torreador z ratusza w odpowiedzi kazał ów most momentalnie rozebrać!

Raptem zadbał, by nikomu nie stała się… krzywda! Mimo że nikomu nigdy nie stała się tam „krzywda”, a most pełnił genialną funkcję łącznikową. Można by go tylko ulepszyć, tj. podrównać i nawet pijak przeszedłby tam w stanie delirycznym. Ten zdecydowano zdjąć. Szedłem więc przekonać się, czy bezmózgowie zatriumfowało, a jeśli tak, czy można kanał przeskoczyć?

Nie chciało mi się wracać na Ostródzką tymi łąkami. A sprawny – kto mnie zna – jestem, nie chwaląc się – olimpijsko. Dochodzę do wody, o przeskoczeniu nie ma mowy – piękne, równe brzegi z obu stron, tylko jakieś drzwi przełożyć, tyle że o długości może 5-6 metrów! Z „czerwonego” kościoła można takowe wyciągnąć. Ale na poważnie: obchodzę jak wilk okolicę i widzę niespodziewany ratunek – powaloną przez piorun przełamaną wierzbę. Ogromną! Na stronie Lipowego rosła i kataklizm przewalił jej konar wprost na stronę Ostródzkiej! By na nią wejść, trzeba się wspiąć na metr dwadzieścia (drobiazg), potem drepczemy nad kanałem i ex post zeskakujemy. Dam radę, drzewo jest grube niczym dobry wojak Szwejk w pasie!

Tylko zauważam feler – wycieczka idzie nieźle pod skos w górę i zeskok czeka mnie na poziomie sufitu w mieszkaniu. Taki skok z sufitu na podłogę – zmierzcie okiem. Niby nic, a szuka człowiek wygodniejszego rozwiązania. Przeszedłem drzewem ostrożnie nad wodą. Stoję stabilnie, patrzę w dół: już matka ziemia pode mną, a zeskok odrobinę mniej ekstremalny, z 70-80 cm! Po co więc iść do końca tym bardziej, że mała, ułamana gałąź zwisa hardo? Przez nią noga złapie stabilność i hop, jestem na Lipowym Dworze – podpowiada instynkt Tarzana!

Włącza się na chwilę „podświadomość instynktu” z krótkim komunikatem:

„Niech cholera weźmie gościa, który dał prikaz zlikwidowania tego mostu! Osłowatość! Za Jaruzelskiego już by go eksploatowano, a twój jeden tekst doprowadził do jego zrywki! Pozbyli się problemu nikczemnicy i to jak nikczemnicy – likwidując go fizycznie!”

No ale koncentruję się na epilogu: osiągam stopą gałąź, upuszczam się i… gałąź mi ucieka (okazuje się spróchniała do cna), a ja lecę! W półtorej sekundy może jak bomba spadam na ziemię! Ale nieszczęśliwie haczę o ten skos kanałowy, odbija więc mnie mocno w tył i za moment jestem cały w wodzie, a z kanału unosi się chmura siarczanów i innych stojących azotów. Wdycham to i prawie mdleję! Podnoszę się, przemoczony do suchej nitki, jestem 2,5 km od domu. Kieszenie zalane, telefon, jakieś wodorosty okalają mi nogę i szyję – sezon morsów rozpoczęty! Szkoda tylko, że w ubraniu tym trzeba przemierzyć kolejne 25 minut na lutowym wietrze!

Jakimś cudem wam powiem, nieszczęścia mnie ominęły – ani przeziębienia, ani przewiania – śladu na zdrowiu! W domu ciuchy w pralkę, długi, ciepły prysznic. Głowa tylko jak zaczęła ćmić od tych chemikaliów już na wysokości Intermarche, tak skończyła w sumie dobry tydzień później. Wypłukiwało się to z organizmu nieszybko, tabletki koiły dyskomfort. Ze wszystkim sobie potrafię poradzić bez tabletek, oprócz bólu głowy. Ten jak złapie – od razu sięgam po chemię, by mieć normalny dzień, a nie taki, co się wkoło rozmyśla o bolącej głowie. Głupi ten wypadek – gdy tak teraz się z niego nabijam – jak każde nieszczęście wydarzył się w mgnieniu oka, bez czasu na reakcję. Zaradzenie złu okazało się niemożliwością.

Wina naturalnie moja. Już witałem się z gąską, a tu faux pas, ale z perspektywy ponad trzech tygodni i w perspektywie dni, miesięcy i lat, które przed nami, napiszę coś takiego: panie burmistrzu, panie Adamie tak w mieście lubiany, moda na zielone ludziki zaiskrzyła i źle się ludziom kojarzy. Misja ich to w skrócie: nie wiadomo kto, nie wiadomo, z czyjego rozkazu (polecenia) robi to i tamto bez zbędnych ceregieli, prawda? Na modłę niewojenną „ceregielami” nazwijmy zezwolenia, biurokrację, ścieżkę decyzyjną – wszystko w tym klimacie. Co by pan na pomysł, by zielone ludziki, nie wiadomo skąd przybyłe, w liczbie ledwie kilku sztuk zamontowały któregoś cichego dnia (dajmy na to jeszcze przed Wielkanocą) ten most na powrót? Nowy, lepszy, inny. Trochę desek, równych, może poręcz i jest!

Podobnych takich mostków jest multum w lesie za lokomotywownią, kierunek Smolniki aż po same Katarzynki i Radomno. Tam też jeden potok psuje krew, a przejść przez to co kilkaset metrów trzeba. Kanał w Iławie nie jest po to, by mu się poddać i gnać ludzi kilka kilometrów wokół, w fałszywie wziętej na ustach „trosce”, a po to, by – że strawestuję Dyzmę – wziąć go za mordę i zmusić do posłuszeństwa. A to jest niczym innym jak umożliwieniem zwykłej przeprawy pieszej przezeń w miejscu, gdzie jest ona wręcz upraszana i długie dekady pełniła swą rolę. Świetnie pełniła! Prosty rachunek czasowy: domki na Lipowym od bloków na Ostródzkiej dzieli kilkuminutowy spacer. Jest to układ jakby dwie ręce położył przed siebie: od dłoni do dłoni 5 cm, ale iść można jedynie tyłem przez kark i szyję! Weźcie, zrozumcie decyzję urzędniczyny sprzed kilkunastu miesięcy, który to ludziom zafundował.

Holenderskie prawo stanowi, że każda najkrótsza droga jest naturalna. Może nie być pierwszej jakości, ale puścić trzeba cokolwiek, by ludzie przemieszczali się wg tej zasady i – nie ukrywam – liczę tu na burmistrza zadziałanie! Koszt tego jest równy kosztowi prawie dętki rowerowej. Cyrk poprzedniej ekipy z ekranami akustycznymi na Gajerku może uda się cofnąć, to i drugą tę sprawę naprawmy dla dobra Kowalskich i Kowalewskich! Sam znam starszych dziadków z Ostródzkiej chadzających do syna na ul. Paderewskiego tym skrótem. Aktualnie kontakty stały się rzadsze, dziadkowie na spacerze nie zaglądają, bo ich odcięto suchą, ratuszową decyzją jakiegoś Ćwierćmądrego I! Panującego przypuszczam w jakimś „Dziale planowania i inwestycji” czy podobnej komórce, której swą robotą szkodził wg zasady: „przyszedł pacjent, to go ukatrupić”!

Ten most jest niestety na moim sumieniu, stąd postanowiłem temat odkręcić, skoro klimat na mądrych ludzi nastał. Może to wpadnięcie do wody miało wymiar symboliczny – „działaj”? Chodzono tamtędy na plażę i z plaży, odwiedzano rodziny, bywano w dwu marketach na Lipowym na zasadzie „co słychać”? Teraz te kroki zamilkły, pękate setki ludzi w roku zostały skutecznie powstrzymane, a rzecz idzie o kilka desek zbitych gwoździami i przełożonych przez akwen… Mieszka pan blisko, panie burmistrzu. Może pan zajść i zerknąć, jak mało trzeba, by brzegi tej podkowy znowu zostały złączone!

Zachęcam do szybkiego działania, za które nie omieszkam serdecznie w swoim i nie swoim imieniu podziękować! Jak tylko „ruch przygraniczny” tamtędy ruszy i ja np. się kładką na bezdrożu przebiegnę. Będzie to dla mnie (a i jak to nagłośnię – dla społeczeństwa) przejrzysty symbol władzy, która działa, bo się na bieżąco wsłuchuje. A nie jest pasywna, bo się wsłuchiwać nie zamierza – i tak się doskonale wyżywi za trzy tysiące euro miesięcznie, czyli w sumie ułamek tego, co zarabiają poważni ludzie na Zachodzie. Kasjerki w marketach włoskich wyciągają połowę tego miesięcznie. To taka dygresja ogólna.

Zostawiamy zatem temat mostu łącznikowego otwartym, z nadzieją na rychłe zamknięcie, a my przenosimy się w inne rejony Iławy. Choć zostajemy przy szeroko rozumianej materii drzewnej. Wstrząsu wiele osób doznało, gdy kilka dni temu wycięto rząd drzew rosnących wzdłuż internatu „budowlanki”. Starych takich, zjełczałych, co to ledwo liśćmi latem obdarzą, bo drzewa to też trupy i umierają stojąc.

Osobiście sądziłem, że wreszcie poszerzy się tam ulicę. Okazuje się, przyczyną było to, że na wypadek pożaru utrudniałyby a pewnie nawet uniemożliwiłyby dojazd straży. Tak czy siak, odtruto wizję, bo zachwycać dalece nie było się czym. Pisałem już trochę o tym, ale dawno temu, więc z wiosną jak z mostem chcę wrócić do tematu. Stare drzewa w mieście, osobliwie przy traktach spalinowych, trzeba wycinać. Zwykle są w środku puste i przewracają się przy byle okazji, np. po burzy czy zawiei. W ich miejsce winno się – jak w Paryżu czy Nowym Jorku, sadzić aleje drzew młodych, silnych, jurnych i mobilnych. Tak posadzone z ulicy Niepodległości nie tracą liści do grudnia i zyskują je już teraz – oto siła, oto moc! Niemcy tutaj tak robili. Na stadionie jak sadzili to jednocześnie na Sienkiewicza, Kościuszki – zerknijcie, Armia Czerwona do drzew nie strzelała!

Kto ma dobre oko, niech „przejadzie się” na Susz. Finckensteinowie aleją drzew obwarowali polną w dużej mierze ścieżkę z Szymbarka do Gardzienia, gdzie mieli pałacyk zimowy. Ten widok do teraz zapiera dech w zębach, bo z boku dzisiejszego asfaltu te drzewiska z lewej i z prawej tworzą na dystansie kilkuset widocznych metrów fantastyczny widok! Są sobie równe grubością, wysokością, odległością – tak się robi politykę leśną poza miastem i minileśną w miastach! Jak będziecie na obwodnicy cmentarnej, przed Ekodrobem, w głębi są działki, w takim dole, jarze. Tam też dogorywają w pierwszym rzędzie poniemieckie drzewa i również nie oparły się one trudom bieżącej zimy. Leżą w tej chwili połamane jak zapałki, jeszcze tego nie sprzątnięto. Może moja wierzba kanałowa też padła od tego samego „tornada”?

Stała sama, na otwartej przestrzeni, niczym 85-letnia emerytka i nie wytrzymała podmuchu wiatru! Tak na to patrzmy, a nie – bez żadnej wiedzy w temacie – biadajmy, gdy gdzieś podjedzie piła i zluzuje drewnianego denata. Gród zwłaszcza trzeba zadrzewiać stale, umiejętnie, nie zaś chuchać na przeżarte przez smog kikuty, gdziekolwiek je zauważymy. W Stanach są w ogóle szkółki oferujące odrośnięte już niejako drzewa dla miast. Dowożą je, wsadzają i po sprawie. Ja jednak jestem wyznawcą szkoły prusko-francusko-brytyjskiej: sadzimy berbecie i niech rosną. Pododdział równych, idealnie dobranych egzemplarzy jak kompania reprezentacyjna Wojska Polskiego. Na Niepodległości ta „kompania braci” robi idei wielką, darmową reklamę! A koło „budowlanki” jak czegoś trzeba, to pochylenia się nad tym odcinkiem ulicy Kopernika, ale urbanistycznie, nie pod kątem ogrodu botanicznego.

Co generalnie przydałoby się i ulicy wiodącej od Nenufaru do szpitala, ale to już temat na kolejne nasze spotkanie-raport o stanie miasta ad 2015. Niemniej jedyne to w tej chwili miejsce w Iławie, gdzie asfalt to koleina, chodnik to wyboje, skrzyżowanie zaś to relikt czasów, gdy przed urzędem stał czołg, a ludzie zwracali się do siebie per „towarzyszu”.

Notabene niektóre z miejskich drzew pewnie dobrze pamiętają, jak ludzie zwracali się do siebie „Heil Hitler” i „Sieg Heil!”. Potem „towarzyszy” musiały przeżyć, wcześniej „Guten Tag”… Za duży balast historii i papki językowej noszą.

Nie dziwmy się, że niektóre z nich dziś za Putina i Obamy kapitulują, mając wszystkiego serdecznie dość. Odwrotnie niż my, których każda wiosna absolutnie uskrzydla. Czy wypowiadam się w tej chwili za miażdżącą większością? Ufam, że za takową!

LESZEK OLSZEWSKI





Miejsce mojej kaźni.
Przełamana wierzba zamiast dawnego, odwiecznego mostu
na Kanale Iławskim. Dzięki temu z ulicy Ostródzkiej
na Lipowy Dwór szedłeś 7 minut, a dziś aż 67.
Ratuszową decyzję sprzed kilkunastu miesięcy
pora przykryć nowym mostkiem!




  2015-03-11  

Z komentarzami zapraszamy na forum
Wróć   Góra strony
105940174



REDAKCJA:
redakcja@kurier-ilawski.pl


Zaproszenia: co, gdzie, kiedy?
informator@kurier-ilawski.pl


Biuro Ogłoszeń Drobnych:
ogloszenia@kurier-ilawski.pl


Biuro Reklamy:
reklama@kurier-ilawski.pl


Kronika Towarzyska:
kronika@kurier-ilawski.pl






Pierwsza strona | INFORMACJE | Opinie | Kurier Zdrowia i Urody | Papierosy | CENNIK MODUŁOWY | Ogłoszenia drobne | Ogłoszenia modułowe
Stopka | Wyszukiwarka | FORUM | 
E-mail: redakcja@kurier-ilawski.pl, reklama@kurier-ilawski.pl, ogloszenia@kurier-ilawski.pl
Copyright © 2001-2024 - Kurier Iławski. Wszystkie prawa zastrzeżone.