Logo Kurier Iławski

Pierwsza strona
INFORMACJE
Opinie
Kurier Zdrowia i Urody
Papierosy
CENNIK MODUŁOWY
Ogłoszenia drobne
Ogłoszenia modułowe
Stopka
Wyszukiwarka
FORUM

Opinie
Dumne cztery pokoje burmistrza (oklaski)
Dekalog dla wyspy Wielka Żuława
Sezon na grzyby
Po co segregować odpady? Egzamin z dyscypliny
Czy teraz lubi się wracać do szkoły?
LGBT w radzie miejskiej Iławy?
Pozostały tylko obietnice
Epidemia paradoksu
Połowa wakacji minęła, nastroje raczej słabe
Burmistrz zamyka amfiteatr i ma spokój!
Nic się nie stało. Jedziemy!
Ciemność widzę!
Turystów może to nie irytować?
Śmieci nasze powszednie
Dziennik końca świata (7). Powrót do normalności
Ulica księcia Surwabuno
Ewa Wiśniewska, czyli „Powrót Smoka”
Na młode wilki obława…
Serdeczny szwindelek
Szkoda nas na szaszłyki, dlatego chłodźmy głowy!
Więcej...

Opinie

2015-01-28

Olszewski: Lenin w toalecie iławskiego liceum!


Na początek studio paradoksu: 70 lat temu Armia Radziecka zdobyła piękne niemieckie miasto, które potem tygodniami obracała wniwecz, co dziś… świętują Polacy – odbyły się właśnie w Iławie uroczystości upamiętniające sądne dni stycznia 1945 r., czyli zrównania Deutsch Eylau z ziemią. Z setkami ofiar w tle, gwałconych kobiet, rozstrzeliwanych sklepikarzy, żywcem palonych cywilów, itp. Nic chyba bardziej nie wymaga wymazania z katalogu świąt, przyznajcie… To tak, jakby Holendrzy świętowali masakrę w Srebrenicy, której byli mimowolnymi „świadkami historii”. Pamiętajcie, że gdyby mnie poćwiartowała Al Kaida, żeby tego nie świętować. Będę w jakiś sposób wdzięczny.


Wdzięczność to w ogóle fajne podpięcie emocji – oto czujemy się zobligowani do jakiegoś minirewanżu komuś w zamian za doświadczone z jego strony dobro. Walter Dirks, niemiecki dziennikarz i pisarz z początków XX wieku, nazwał ją nawet najpiękniejszą formą szczęścia. Myślę, że mimo iż nie trafił (jest tyle form piękniejszych), miło, że nad statusem wdzięczności się pochylił, bo mógł w swym piśmiennictwie rozważać chociażby wyższość schabowego nad bigosem. Pamiętajmy, że każdy umie pisać, w tym półinteligenci. Jak sięgam pamięcią, fajną wdzięczność miałem do Lenina. Ile ja układów z tym człowiekiem rzekomo nieobecnym wygrałem! Pośrednikiem był sedes, ale jeden sedes, wyselekcjonowany z kilkunastu, z których korzystałem. Sedes ów swą kwaterę główną i jedyną miał w dobudówce LO na Sienkiewiczza, tej z dwoma piętrami z widokiem z korytarzy na stadion.

Za dużo czytałem i to była moja tragedia. Nie chciało mi się uczyć z dnia na dzień podręcznikowych, wpisanych w jakieś programy dupereli: biologia, geografia, chemia, etc., a podręcznik napisał jakiś Zdzisiek Kowalski… Szczerze wam powiem, że przy spieprzonych losach Marii Antoniny, jej męża, Robespierre’a, a nawet Anny Kareniny wyglądało to na cholerną nijakość. Doraźnie zacząłem więc szukać sposobu, by mimo wszystko dochrapać się w dzienniku jakichś sensownych ocen, żeby rodzice nie świecili oczami na wywiadówkach i nie mieli pretensji, że zbijam bąki w domu, bo przecież nie zbijałem, kwestia innych otwieranych książek. Nie ukrywam, że doskwierał mi już wtedy status szeroko pojętego ucznia, którym się nigdy nie czułem, a w szkole średniej najmniej. No i kiedyś doznałem jednego z kilku olśnień w swoim życiu, jak Lennon w „Helpie!”. Kto zna angielski, niech posłucha tekstu.

Stwierdziłem otóż, tak jak on, że nadszedł czas, by zwrócić się do kogoś/czegoś o pomoc w prostym celu, by ogólnie przetrwać. Przetrwać ogólnopostaciowo, tj. nietkniętym przez prądy: z niewystawioną dwóją, adresem do rodziców za obniżenie lotów i temu podobnymi aktywami, jakie spotykają nas wszystkich przed 19-tką. Co za wyskok intuicji pchnął mnie w stronę Lenina, tego do dziś nie wiem. Może przyciągnął mnie profil owego demiurga? To w końcu niepospolite rysy widziane w kolejce w piekarni… A może dziadowska czapka, którą miał na prawie każdej fotce – nie rozstrzygnę. Tak czy siak odpuściłem sobie kiedyś nauczenie się o układzie wewnętrznym pająka, bo się zaczytałem w „Poczcie cesarzy rzymskich” Krawczuka, przy których pająk i jego śledziona wydały mi się chałą treściową.

Problem jednak tkwił w tym, że pani z biologii odpytywała nas metodycznie, tj. najpierw wszyscy mieli jedną ocenę z odpowiedzi i zaczynała się druga tura. Jak drugą skończyła, inaugurowała trzecią, itd. Feralnego dnia bez oceny zostałem ja i koleżanka, a egzaminowała zwykle trzy osoby, a ja tu z pająka i dwóch poprzednich lekcji (zdaje się o komarach i szczurach) cienki jak Wałęsa z biegłego francuskiego. Kląłem tych cesarzy, że nie rzuciłem ich poprzedniego wieczoru, żeby chociaż złapać „zarys biologiczny”, pała wydawała się pewna. Co było o tyle pechowe, że spodziewałem się drugiej ze sprawdzianu. Z humanistycznych przedmiotów jechałem na piątkach i czwórkach, reszta frapowała mnie jak wynik wyborów samorządowych w Tunezji za rok. Na przerwie przed popularną „biolą” odwiedziłem sam wymienione WC w dobudówce i mówię tak: „Lenin pomóż, nie bądź świnia. Jak mnie nie spyta, odwdzięczę się i wrzucę tu po lekcji 10 zł dla ciebie, OK?”.

Czemu akurat do ustępu dla niego – nie wiem, ale przynęta chwyciła! Pani spytała dziewczynę bez oceny. Kiedy szykowałem się na bycie numerem dwa, wywołała drugą koleżankę, a potem trzecią! Zostałem zatem jedyny bez żadnej oceny, więc i bez pewnej pały, cud nad skwerem Żeromskiego! Kolejną lekcję przykułem, spytała mnie – 4! Już bez Lenina, a może i z nim, ale bez 10 zł w sedesie. Powiedziałem o tym kilku osobom, puknęli się w czoło: „Zawsze byłeś stuknięty!”. „Nigdy nie byłem” – odpowiadałem, czując się wybitnie niezrozumiany. Testuję go więc drugi raz, w następnym tygodniu, rzecz tyczy chemii – miałem przygotować i odczytać referat. Pół napisałem, tu z przyczyny nie Cezarów, a jakichś urodzin – znów lojalnie uprzedzam w WC, że się odwdzięczę i pani profesor Wanda Żak nie pyta o referat! Na kolejnej zaś lekcji, gdy już go mam, łapie się za głowę, że poprzednio zapomniała. 10 zł ląduje „u Lenina”, układ jest czysty!

Możecie nie wierzyć, ale w tym przymierzu przetrwałem dwa długie lata szkolne bez ani jednej wpadki, a próśb miałem bez mała z dwieście! Pieniędzy trochę poszło, ale w zbożnym celu (sensowna średnia ocen na półrocza i w czerwcu), a tuż przed maturą otrzymałem od Lenina prezent, taki, że chciałem mu domalować czapkę św. Mikołaja na jakimś portrecie. Niestety portrety wisiały w miejscach publicznych, to bałem się zdjąć, żeby z tej ogólnej wdzięczności nie skończyć w areszcie jako element wywrotowy. Piszemy próbną maturę z historii, którą dyrektor Żuchowski, zapowiedział, weźmie pod uwagę, czytając w maju nasze matury i temat wypadł mi (każdy miał inny) z wąskiego gardła historycznego, które lekceważyłem – ruch robotniczy. Te międzynarodówki, Marks, Engels, II połowa XIX w., gdzie jeszcze do Lenina i ZSRR! Do maja, obiecałem sobie, to nadrobię, ale jest dopiero styczeń, ferie idą!

I siedzę tak nad pustą kartką i myślę: ale niefart, praktycznie o każdej innej epoce wiedzę mam encyklopedyczną, w dzienniku z historii same piątki, a próbną maturę spartolę jak debil! Czemu nie poprosiłem Lenina w ubikacji o patronat nad normalnym tematem – przychodzi myśl nr 2? Mija godzina, kartka formatu A4 pusta, po lewej u góry pieczątka szkoły, po prawej moje imię i nazwisko i tyle wszystkiego. Z nudów puszczam wiązkę w głowie: „No Lenin, wymyśl coś, 100 zł masz, jak jakoś wyjdę z tej opresji, tylko jak? Kombinuj!”. I pustka. Żeby nie oddać pustej kartki, piszę bardziej dla żartu dyrdymały w stylu: „Ruch robotniczy narodził się, żeby robotnicy mieli swój ruch. Najpierw narodził się tu, potem tam i tak za moment był wszędzie. Robotnicy byli zadowoleni, bo lepiej mieć swój ruch niż go nie mieć, nieprawdaż?”.

Zacząłem się śmiać, dociągnąłem tak do końca kartki, linijkę nawet na drugiej skończyłem i siedzę 40 minut aż koniec – dyrektor zbiera kartki i sucho rzuca: „Jesteście wolni, do widzenia”. Resztę dnia w szkole myślę, jak mu wytłumaczę te idiotyzmy, gdy odda prace, o Leninie zapominam. Żuchowski był zapracowanym dyrektorem, po miesiącu wciąż nie wiemy, co kto dostał z tej minimatury, tzn. ja akurat wiem, nic ponad pałę mi nie grozi. Nie chwalę się tym, bo i czym. Po kolejnych dwóch tygodniach wchodzi na j. polski nasza wychowawczyni, prof. Anna Kwiatkowska, z właściwą sobie energią rzuca dziennikiem o stół i oznajmia nam na powitanie: „Pan dyrektor prosił mnie o odczytanie wam ocen z próbnej matury i od tego zaczniemy”. W klasie podniecenie, cisza jak makiem zasiał. Pani Kwiatkowska leci alfabetycznie i oceny słabe: „dostateczny minus, niedostateczny, niedostateczny, dostateczny, dostateczny plus, niedostateczny” – przygnębienie obserwuję.

Dziewczyna dwa numery przede mną – dostateczny, numer przede mną – niedostateczny, „Olszewski” – rzuca prof. Kwiatkowska: „bardzo dobry” i leci dalej. Aż mi w ustach zaschło i wątpię w to, co słyszę: „Bardzo dobry?” – pakuję w wychowawczynię zszokowane oko i w miarę zrównoważony głos. Ta zerka jeszcze raz do dziennika, widzi tam wspomniane rzędy piątek, dochodzi do próbnej matury i odpowiada: „Tak, dziwi cię to?”. Tym razem ona przeszywa mnie wzrokiem, ale unoszę problem i wyjaśniam: „Trochę mnie dziwi, bo kilku faktów nie napisałem i szczerze mówiąc, liczyłem na ocenę… dobrą”. Profesor Kwiatkowska wtedy skwitowała: „A nie wiem, pan dyrektor Żuchowski jest historykiem, nie ja, nie wnikam w to, jak ocenia, spytaj go o to osobiście”. „Spytam” – kończę pewnym głosem szybką wymianę zdań i siadam jakby nigdy nic, jestem jednak jak rażony piorunem.

Były trzy piątki, dwie przypuszczam zasłużone plus moja. Przemyśliwując sprawę wieczorem, doszedłem do wniosku, że dyrektor musiał wykazać się lenistwem, legendarnie bowiem nie cierpiał sprawdzać klasówek! Moją więc sobie chyba odpuścił, z góry stawiając bardzo dobry, wysiłek zaś skierował na dysertacje słabszych uczniów. A wystarczyło dwa początkowe zdania przejrzeć, a na piątkę (a nawet trójkę) – mógłbym pogwizdać, tego byłem pewien. Stał się cud, a za cudem mógł stać tylko Lenin, przywołany w kryzysowej chwili za grubą gotówkę. Dziwnym zbiegiem okoliczności ojciec na wieść o takim a nie innym zwieńczeniu próbnej matury pacnął mi na stole banknot stuzłotowy: „Tyle się uczyłeś, to teraz poczuj minimalnie, że było warto”. Domyślacie się, gdzie banknot ten wylądował – w sedesie dobudówki LO, ubikacja męska na pierwszym piętrze!

Kilka osób o tym wiedziało, w tym capo di tutti cappi wszystkich pań sprzątaczek – woźna, słynna do dziś Jadwiga Browarska. Ktoś żałował, że drę pieniądze przed wrzuceniem, bo w rurach tkwiłby spory majątek godny wejścia piłą w miejską kanalizację… Na imprezach przegadywaliśmy temat, pytano mnie, skąd ten Lenin, czemu w sedesie? „Nie wiem” – odpowiadałem zgodnie z prawdą – jakiś omen mną pokierował albo cholera wie co, ale zjawisko jest stwierdzone, działające, aktywne, bez jednej pomyłki! Ostatki naszego kontaktu miały miejsce podczas matur ustnych, gdy losowało się zestawy pytań. Pamiętam, że z polskiego, która dziewczyna nie wyszła z egzaminu, to załamana! A to „Złota kaczka” Ibsena i analiza specyfiki skandynawskiej prozy, to jakaś chińszczyzna z gramatyki (zdania popiątnie złożone) albo porównaj Byrona do Norwida – ani jednej osoby z zestawem pytań dla ludzi. Zestresowanych dodatkowo, ustna matura to nie „Miś Colargol” w TV. Lenin w ustępie był kilka schodków w górę, więc profilaktycznie wrzuciłem 20 zł za dobry zestaw i jak myślicie, jakiej skali trudności wylosowałem? Dziecinnej, infantylny wręcz, z gramatyki np.: „Wyjaśnij metafory: pyrrusowe zwycięstwo, puszka Pandory, benedyktyńska praca, mieć lekkie pióro” – łkano z zazdrości, gdy uśmiechnięty wyszedłem z sali straceń.

Kontakt z „cudownym ustępem” straciłem naturalną koleją rzeczy, gdy liceum się skończyło. Co ciekawe, przez te dwa lata koegzystencji trzy koleżanki wrzuciły po 10 zł w swoich intencjach – wszystko na nic, tylko mnie Lenin wysłuchiwał! Nawet kilka spraw pozaszkolnych z nim skutecznie i korzystnie osadziłem, poderwałem np. najładniejszą dziewczynę (rocznik niżej) z liceum medycznego, które mieściło się na dolnym parterze szkoły. Wyniosłą ponoć (miała chłopaka we Francji) i niedostępną, za co niezależnie od Lenina skasowałem trzy wina martini od kolegów, którzy we mnie wątpili (dowodem było wspólne pojawienie na pewnych, cichych imieninach na Starym Mieście i w dwa kolejne piątki w Zajeździe). Nie powiem, kilka razy korciło mnie później, by wpaść do szkoły pod jedynie słuszny adres w dobudówce i coś jeszcze spróbować doprecyzować życiowo, albowiem nic nie wskazywało, że prąd tam mi wygasł. Tyle że weź tłumacz się napotkanym znajomym nauczycielom, co cię sprowadza. Raz bym coś im wcisnął, ale drugi, trzeci, piąty? Tak to zatraciłem kontakt z Leninem, który może dalej tam jest i sprzyja – spróbujcie mężczyźni bywali w budynku obstalować jakiś fart za małe co nieco – a nuż Mikołaj zacznie i wam znosić pozłacane jaja?

Ja z czasem odbierałem go jako wielkiego, prywatnego, spełniającego kolejne życzenia mikołaja. Żaden to dla mnie rewolucjonista i mąż Krupskiej. Ten z Iławy Ilicz, to jak Matka Boska Częstochowska kontra Fatimska, to samo, a co innego, trzeba by go tylko jakoś odróżnić wizualnie. I wyobraźcie sobie, wchodzę w sierpniu do pewnej galerii w Katowicach i zdjęcie pokazuje, co widzę – ktoś to za nas już zrobił! Teraz tylko puścić komando, wykraść i Ilicz wróci do macierzy! Najlepiej do LO, tam czarnoksiężnik działał, a przypuszczam, że działa nadal, tylko nikt o tym nie wie. Nie lekceważcie magii, nie opłaca się!

LESZEK OLSZEWSKI




Iławski Ilicz wiszący jakby nigdy nic
w katowickiej Galerii Szyb-Wilson. Czy oni zrozumieją,
że jego jedyne miejsce w tym kraju to ulica Sienkiewicza
w dumnym grodzie nad Jeziorakiem?




  2015-01-28  

Z komentarzami zapraszamy na forum
Wróć   Góra strony
102912644



REDAKCJA:
redakcja@kurier-ilawski.pl


Zaproszenia: co, gdzie, kiedy?
informator@kurier-ilawski.pl


Biuro Ogłoszeń Drobnych:
drobne@kurier-ilawski.pl


Biuro Reklamy:
reklama@kurier-ilawski.pl


Kronika Towarzyska:
kronika@kurier-ilawski.pl






Pierwsza strona | INFORMACJE | Opinie | Kurier Zdrowia i Urody | Papierosy | CENNIK MODUŁOWY | Ogłoszenia drobne | Ogłoszenia modułowe
Stopka | Wyszukiwarka | FORUM | 
E-mail: redakcja@kurier-ilawski.pl, reklama@kurier-ilawski.pl, ogloszenia@kurier-ilawski.pl
Copyright © 2001-2024 - Kurier Iławski. Wszystkie prawa zastrzeżone.