Logo Kurier Iławski

Pierwsza strona
INFORMACJE
Opinie
Kurier Zdrowia i Urody
Papierosy
CENNIK MODUŁOWY
Ogłoszenia drobne
Ogłoszenia modułowe
Stopka
Wyszukiwarka
FORUM

Opinie
Dumne cztery pokoje burmistrza (oklaski)
Dekalog dla wyspy Wielka Żuława
Sezon na grzyby
Po co segregować odpady? Egzamin z dyscypliny
Czy teraz lubi się wracać do szkoły?
LGBT w radzie miejskiej Iławy?
Pozostały tylko obietnice
Epidemia paradoksu
Połowa wakacji minęła, nastroje raczej słabe
Burmistrz zamyka amfiteatr i ma spokój!
Nic się nie stało. Jedziemy!
Ciemność widzę!
Turystów może to nie irytować?
Śmieci nasze powszednie
Dziennik końca świata (7). Powrót do normalności
Ulica księcia Surwabuno
Ewa Wiśniewska, czyli „Powrót Smoka”
Na młode wilki obława…
Serdeczny szwindelek
Szkoda nas na szaszłyki, dlatego chłodźmy głowy!
Więcej...

Opinie

2017-02-15

Olszewski: Kto się w grach nie zatracił, ten...


Nie dziwię się dzieciakom, że głupieją na punkcie gier komputerowych, bo sam zgłupiałem i to w całkiem poważnym wieku. Ale zanim to nastąpiło, przyjeżdżały strzelnice, to okres podstawówki. Taki wagon stawiał się onegdaj na parkingu przed dzisiejszą Galerią Jeziorak, pod kasztanem. I atrakcja ruszała. Można było wystrzelać maskotkę, większe jakieś fanty, wszystko za pomocą karabinu-wiatrówki.

Dla pomniejszych formatem stał telewizorek, może z 11 cali, wykupowałeś mecz i grałeś na nim joystickami w tenisa. Z maszyną lub partnerem, do 15 zwycięskich punktów. Karkołomny to tenis, w gruncie rzeczy połączony z ping-pongiem, taka odbijanka po ściankach ruchem góra-dół. Kto jest poważny, widzi to przed oczami! Koszt nie był mały, bo z 7 zł za tę krótką partyjkę, ale rezygnowało się z wszelkiego dobra, by po lekcjach się tam zjawić.

A tym dobrem był np. obiad w „Barze Parkowym” złożony z mielonego, ziemniaków i buraczków – najtańsza droga do bycia sytym. Za 10 lat dostałem tę grę na własność domową.

Szkoła „budowlanka” nabyła komputer Atari, były wakacje, dyrektor Kumórek dał mi go do przetestowania. Mało kręgosłupa nie straciłem z wielogodzinnego wygięcia, wdowi garb mi się zakonstytuował! Szedłem wbrew swojemu jestestwu – nic na dworze, od rana zgubne gapienie się w monitor, by poprawić wczorajszy wynik, tj. 8:37 w konfrontacji z jakimś ufortyfikowanym w Atari modułem wewnętrznym. Pół sierpnia tak straciłem, gdy ludzie widzieli lasy, morza i się opalali – oto studium nałogowca.

Ciężko mi się było z nim rozstać, ale trzeba było. Po tym gry znikły mi z oczu na okrągłe 10 lat, kiedy to pojawił się Pegasus: konsola z wkładanymi kartridżami – gry w kolorze i z muzyczką! W tym przesłynny Mario Bros. Pegasus Family Games – bo tak się to nazywało, był całkiem drogi, ok. 450 zł i te kartridże – 80 zł za sztukę. Ludzie miesięcznie zarabiali wówczas niewiele więcej. Pozwoliłem sobie jednak na luksus – ile przygód „na telewizorze” mi to zagwarantuje!

Zwykłej telewizji jak zawsze nie lubiłem: płytkie filmy, dokumenty, wiadomości – omijać to szerokim kołem (nie mylić z kałem)! Mario Bros składał się z ośmiu światów, każdy po cztery schody (razem 32 plansze). Z kończącego schodka mogłeś dostąpić zaszczytu zagrania na levelu wyższym, zarezerwowanym dla lepiej uzdolnionych manualnie.

By to przestąpić, szykowała się prawdziwa męka: raziłeś celnie nabojami, uciekałeś przed smokiem, skakałeś bystro nad groźnymi żółwiami i śmiercionośnymi kaczkami! Nie każdy umysł mógł to przeżyć, nawet wirtualnie, ręczę! Dość, że przejście na świat nr 3 było wymiernym osiągnięciem wśród grających, tematem ożywionych, towarzyskich rozmów. „Jak tego dokonałeś, przecież ta przepaść nas wszystkich zmiata?”. Odpowiedzi – zwykle odkrywcze – cieszyły się wielką estymą, były wskazówkami, miniścieżkami… Pamiętam zmagania z niesamowicie chamskim i świńskim smokiem. Koniec, nie szło tego przejść. Dochodziłem z kumpelą i jej 8-letnią siostrą do tego zionącego nad przepaściami Belzebuba i amen, pożerał nasze siły. Siódme wrota wydawały się niezdobytymi po wsze czasy! Kolejna 1:40-2:00 na zegarze, kolejna porażka. Idę spać, a mieszkaliśmy blisko.

Żegnałem się tak raz umęczon jak pod ponckim Piłatem, gdy o 2:35 obudził mnie telefon, z podekscytowanym głosem przyjemnej skądinąd koleżanki: „Przeszłam!!! Jestem na 7-1, wierzysz mi? Przychodź!”.

Primo – nie poszła spać, secundo – z takim komunikatem się nie dyskutuje! Wracam do niej, mimo świadomości, że być może zburzę swym łoskotem spokojną noc jej rodziców w pokoju obok. Nieświadomych powagi chwili, która tak niesamowicie wzeszła! 7-1 i jeszcze kilka żyć do zużycia, nie zaprzepaśćmy tego wyłączeniem gry! Pamięci ta nie posiadała, drążymy zatem swą przygodę do czcigodnego: „Game Over”. Nad ranem to się stało. Wtedy jeszcze nie dotarliśmy do 8-4, by skończyć swe wielomiesięczne zmagania z Mario. Lecz kiedy to się za jakiś czas ziściło, zapanowała i radość, i pustka – było to jak dalsze życie bez jednej ręki!

Mario był na jednym kartridżu, inny zawierał 186 gier, ale to był blef, bo się powtarzały – zmieniano tła, imiona, itp. To rozwalałeś łopatą sufit, by wspinać się coraz wyżej, to przechodziłeś labirynt, spieprzając przed wężem, to znów byłeś czołgistą lub pilotem myśliwca. Tam oprócz słynnego Tetrisa nie ujęło nas nic. Tetrisa w ogóle wynaleziono w 1984 r. w… ZSRR pod komputer o nazwie Elektronika 60 – Rosjanie to tęgie łby elektroniczne widać.

Ale ad rem! Po Pegasusie zapanowało kilka lat posuchy na rynku, aż pojawiły się dziś nam znane komputery. Potem konsole gier, tu już nie dałem się wciągnąć w FIFY, strzelanki 3D. Nim miłościwie nam zapanowało Playstation, w czasach kafejek internetowych triumfy swe święciła sieciowa Tibia. Gówniarze grali w nią godzinami, kupowali miecze, zdobywali lądy!

W Iławie rekordem był gość na poziomie (światowym) 81, który potem sprzedał swą postać nastolatkowi przy gotówce za… 1.300 zł! Na bierzmowanie może dostał, dość, że poszło na Tibię. Bez, przypuszczam, wiedzy rodziców nabywcy, którzy by go, czuję, oddali za to na pasztetową do Morlin. Ostatnią ofiarę z gier, do których potrzebny jest monitor, składam teraz, ale jest to czysty relaks umysłowy.

W Internecie są scrabble, zwane tam „literaki”, oraz wszystkie inne gry, od karcianych i warcabów po szachy. Siadasz do stolika i czekasz na partnera, komputer liczy punkty. Kto mądry i ma duży zasób słów plus wyobraźnię jak najbardziej optymalnie je ułożyć – wygrywa. Na początek dostajesz 1.200 punktów, który to ranking po każdym meczu się zmienia. Wygrasz z lepszym – duży awans, przegrasz z lepszym – mało odbierają – uczciwie.

Dwie partie dziennie na to tracę, czasem jedną. Aktualnie mam 1.599 punktów, jestem tam taką Borussią Dortmund, bo 1.200-1.300 to kluby pokroju Stomilu Olsztyn i Legii, a wiadomo, co Borussia Legii w Lidze Mistrzów zrobiła.

Dziś w dobie laptopów polecam granie rodzinne, koleżeńskie. Ile potem dyskusji, omawiania, sporów! To buduje więzi, a czas na relaks trzeba wbudować, by nie zgłupieć. Zatem za starożytnymi Grekami – umiar to podstawa! Od wódki, po komputer. Ale i rozumiem trochę całodobowych utracjuszy – od czasów, gdy nie byłem lepszy, kamieniem więc nie rzucę.

Toniemy w różnych nieczystościach, ta akurat jest całkiem zmywalna. I piknie!

LESZEK OLSZEWSKI





  2017-02-15  

Z komentarzami zapraszamy na forum
Wróć   Góra strony
102748519



REDAKCJA:
redakcja@kurier-ilawski.pl


Zaproszenia: co, gdzie, kiedy?
informator@kurier-ilawski.pl


Biuro Ogłoszeń Drobnych:
drobne@kurier-ilawski.pl


Biuro Reklamy:
reklama@kurier-ilawski.pl


Kronika Towarzyska:
kronika@kurier-ilawski.pl






Pierwsza strona | INFORMACJE | Opinie | Kurier Zdrowia i Urody | Papierosy | CENNIK MODUŁOWY | Ogłoszenia drobne | Ogłoszenia modułowe
Stopka | Wyszukiwarka | FORUM | 
E-mail: redakcja@kurier-ilawski.pl, reklama@kurier-ilawski.pl, ogloszenia@kurier-ilawski.pl
Copyright © 2001-2024 - Kurier Iławski. Wszystkie prawa zastrzeżone.