Logo Kurier Iławski

Pierwsza strona
INFORMACJE
Opinie
Kurier Zdrowia i Urody
Papierosy
CENNIK MODUŁOWY
Ogłoszenia drobne
Ogłoszenia modułowe
Stopka
Wyszukiwarka
FORUM

Opinie
Dumne cztery pokoje burmistrza (oklaski)
Dekalog dla wyspy Wielka Żuława
Sezon na grzyby
Po co segregować odpady? Egzamin z dyscypliny
Czy teraz lubi się wracać do szkoły?
LGBT w radzie miejskiej Iławy?
Pozostały tylko obietnice
Epidemia paradoksu
Połowa wakacji minęła, nastroje raczej słabe
Burmistrz zamyka amfiteatr i ma spokój!
Nic się nie stało. Jedziemy!
Ciemność widzę!
Turystów może to nie irytować?
Śmieci nasze powszednie
Dziennik końca świata (7). Powrót do normalności
Ulica księcia Surwabuno
Ewa Wiśniewska, czyli „Powrót Smoka”
Na młode wilki obława…
Serdeczny szwindelek
Szkoda nas na szaszłyki, dlatego chłodźmy głowy!
Więcej...

Opinie

2016-10-19

Ewa Jackowska: List do Bartosza Gonzaleza


Od pewnego czasu mieszkańcy Iławy są świadkami licznych, świadczących o głębokim zainteresowaniu, a wręcz fascynacji moją osobą, wypowiedzi Bartosza Gonzaleza na mój temat w felietonach na łamach „Kuriera Iławskiego”. Początkowo zamierzałam nie reagować, ale teraz czuję się w obowiązku – wobec rodziny, znajomych i wyborców – wyjaśnić publicznie kilka istotnych kwestii. Oto moje oświadczenie w formie listu otwartego.

Otóż Bartosz Gonzalez, proszę wybaczyć powtórzenia – będę używać imienia i nazwiska, bo nie wiem, jaki jest status Bartosza Gonzaleza w redakcji, oraz czy używając słów „dziennikarz” czy „redaktor” nie popełniłabym nadużycia, no więc Bartosz Gonzalez zapoczątkował coś w rodzaju krucjaty przeciwko mnie. Sądząc po tym, ile miejsca poświęca mi w swoich felietonach, można wywnioskować, że jestem w tym momencie jego publicznym wrogiem numer jeden. Z jakiegoś powodu wziął mnie na celownik. Może dlatego, że „jest mnie wszędzie za dużo” i łatwo we mnie z tego względu trafić. A może jestem dla niego kimś ważnym, trudno powiedzieć.

Niestety, nie jestem w stanie Państwu wyjaśnić, czemu tak jest. Bartosz Gonzalez to dla mnie chodząca tajemnica. Zmienny jak chorągiewka, chwiejny w ocenach, sam wywołujący w ludziach skrajne emocje, Bartosz włóczy się po mieście jak kot, własnymi krętymi drogami.

Równie krętymi drogami podąża jego myśl na papierze. Trudno mi skomentować jego wypowiedzi, bo często ich nie rozumiem. Mamy tu do czynienia z niespójnym przekazem. Raz „szanuje radną Jackowską”, raz ją werbalnie poniewiera. Raz za to samo chwali, raz gani. Ciężko się w tym połapać, uzasadnić, wytłumaczyć. Ba, nawet nadążyć za zmianą frontu jest niełatwo. Bartosz bowiem, jak na wielkiego inteligenta przystało, co chwila myli tropy, kluczy, testuje wyobraźnię czytelnika, bawi się z nim w „domyśl się, o co chodzi autorowi”. Albo też po prostu „bajdurzy”, pozwala się ponieść chwili, emocji, sentymentalnej fali – tę opcję też by należało wziąć pod uwagę. Sam w przedostatnim felietonie podkreślał, że pisze od siebie, subiektywnie, że głosi „swoje prawdy”. Przywołał nawet definicję felietonu, w razie, gdyby ktoś mu zarzucił, że jest nieobiektywny.

Mnie fantazjowanie Gonzaleza osobiście nie przeszkadza, niech się twórczo realizuje. Kieruję się dewizą Żyj i pozwól żyć innym. Jest na świecie miejsce i dla domorosłych publicystów, zapatrzonych w przeszłość tanich sentymentalistów, samozwańczych ekspertów od moralności. Tak, felieton jest pisany z punktu widzenia i przez pryzmat przekonań autora. Mam wrażenie, że Bartosz Gonzalez rozumie przez to, że można napisać każdą kosmiczną bzdurę i widzi w tym przyzwolenie na kłamstwo i operowanie półprawdami. Naginanie faktów na potrzeby swojej narracji.

Nie pozostaje mi nic innego, jak podpisać się pod jego apelem, żeby nie doszukiwać się w jego tekstach prawdy. Obiektywizmu. W felietonach Bartosza go nie ma być i nie będzie. Programowo, z założenia. Będzie sobie pisał, co będzie chciał, a Państwu ani mnie nie wolno go z tego rozliczać, bo nie jest prawdziwym dziennikarzem i nie obowiązują go podstawowe zasady rzetelności i staranności dziennikarskiej. Gonzalez będzie zatem wkładał swoje przekonania w usta bliżej niezidentyfikowanych mieszkańców Starówki, pisał od siebie w imieniu całej społeczności, co jest sprzeczne samo w sobie, ale kto felietoniście zabroni. Będzie sobie hiperbolizował, przejaskrawiał, przesadzał, przekłamywał, delikatnie mówiąc mijał się z prawdą, polemizował z faktami, bo czymże są fakty? W swoim felietonie to on będzie decydował, co jest faktem, a co nim nie jest, na zasadzie „wolnoć Tomku w swoim domku”.

Czuję, że Gonzalezowi lepiej by było w beletrystyce, niż w publicystyce, bo miejscami jedzie po bandzie i zaciera mu się różnica pomiędzy subiektywnym opisywaniem świata a tworzeniem światów równoległych, alternatywnych dla realu. Mistrzostwo osiągnąłby w gatunku fantasy, ale wybrał taką drogę, jaką wybrał. Póki co, redakcja nie stawia mu granic w kreowaniu literackiej fikcji. Ważne, że pisze. Mniej ważne, co i jak. Póki listonosz nie przynosi pozwów, jest OK.

Dlatego proszę nie mieć dysonansu poznawczego. Niecałe pół roku temu ten sam felietonista, który dziś balansuje na granicy zniewagi, oblewa mnie kubłem pomyj, pomagał mi przekonać Ratusz do moich propozycji. Bo wierzył, że mam rację. Zgadzał się ze mną. Teraz deprecjonuje moje wysiłki, wspólny trud mój i mieszkańców Starówki. Sugeruje, że nie mam ich poparcia. Że nie działam w ich interesie. Wcześniej byłam bohaterką, bo nie przyklaskiwałam bezmyślnie każdemu pomysłowi Burmistrza, teraz nie zgadzam się ze wszystkim i tylko dla zasady. Wcześniej integrowałam społeczność Starówki, teraz jej szkodzę, rozbijam, dzielę. Zdaje się, że stałam się nadworną „Ciocią Samo Zło”. Jest w tym pewna charakterystyczna i wrodzona Bartoszowi skłonność do przesady. Gonzalez lubi posługiwać się kwantyfikatorami, podpierać własne tezy słowami „wszyscy” i „nikt” na wypadek, gdyby czytelnicy jednak nie byli zainteresowani jego osobistymi poglądami.

Bartosz ćwiczy warsztat dziennikarski na moich plecach. Mało subtelnie, ale to już inna bajka. Jakiś czas temu upatrzył mnie sobie na kontrkandydatkę dla burmistrza Żylińskiego, przekonywał mnie, żebym stanęła przeciwko temu ostatniemu w wyborach do władz miasta. Wkładał mi na siłę na głowę biały kapelusz szeryfa. Ale wiatr zawiał, sytuacja się zmieniła, kurek na dachu musi się inaczej ustawić. Teraz robi ze mnie szwarccharakter. Potrzebny jest antybohater. Bądź antybohaterka. „Rozprawiając się” ze mną, próbuje sam się wykreować na czołowego publicystę Iławy, a jednocześnie zrobić superbohatera z polityka, który nie umie zadbać o swój PR.

Może jednak jest w tym jakaś pokrętna logika. Ja jestem rysowana grubą kreską, charakterystyczna, można się pokusić o budowanie imidżu kogoś, kto nie jest tak wyrazisty, na opozycji do mnie i poprzez wyjaskrawianie moich wad i niedociągnięć. Gdybym miała pewność, że to w dobrze pojętym interesie miasta i że Iława na tym skorzysta... Ale nie mam. Tu nie chodzi o Iławę, tu chodzi o czyjeś partykularne interesy. Ktoś ma mi robić czarny piar, a akcje kogoś innego mają iść w górę. A jeszcze ktoś inny ma na tym zarobić.

Z czasem sytuacja się zmienia, polityczni przeciwnicy stają się sprzymierzeńcami, trzeba sobie znaleźć innego dyżurnego chłopca do bicia. Ja się nie będę przywiązywać do tej roli, bo zdaję sobie sprawę, że ona jest tymczasowa. Gonzalez za chwilę znajdzie sobie inny obiekt, kolejny raz zmieni front. Łaska pańska na pstrym koniu jeździ. Myślę, że i czytelnicy Kuriera przyzwyczaili się do tej ciągłej huśtawki emocjonalnej publicysty i nieustannej zmiany temperatury jego uczuć w stosunku do naszych iławskich VIP-ów.

A co do przyprawianej mi w felietonach „gęby”? No cóż... Wiem, że mówi się o mnie, że jestem „trudna”, „roszczeniowa”, że jestem „tupeciarą”. To nie było łatwe, ale nauczyłam się nie brać takich rzeczy do serca. Nie walczę już z tym. Zdaję sobie sprawę, że w zdominowanym przez mężczyzn świecie, a zwłaszcza w świecie polityki, nawet jeśli to „tylko” polityka na lokalnym szczeblu, kobieta, która myśli, jest niezależna, sama wyrabia sobie opinie, nie ulega naciskom, nie daje się łatwo zmanipulować, ma własne zdanie i nie boi się go wyrażać, takie właśnie dostanie „łatki”.

Dobrze, niech tak będzie. Niech będzie, że w każdej plotce jest ziarno prawdy. A więc tak, jestem „trudna” – zadaję trudne pytania, niewygodne pytania, dociekam prawdy, nie daję się zbyć byle czym. Roszczeniowa też – pewnych rzeczy wymagam, żądam, bo mi się należą. Bo należą się mieszkańcom, którzy na mnie głosowali i których reprezentuję. Jakie rzeczy? Na przykład szacunek. Odpowiedzi na zadawane przeze mnie – w imieniu społeczności Starówki lub całej Iławy – pytania. Potrafię się „wyłamać” z narzuconej różnymi metodami dyscypliny głosowania, czasami jako jedna z kilkorga radnych, czasami jako jedyna. Bo jestem odważna. Asertywna. Wolę te określenia, ale jeśli ktoś się upiera przy „tupeciarze” – niech tak zostanie. Zapewne chodzi o to, że nie spuszczam wstydliwie głowy, nie nabieram wody w usta w obecności VIP-ów, burmistrza i panów radnych. Mam czelność patrzeć im w oczy i wyrażać swoje myśli i emocje. Wprost. Bezpośrednio.

Szczyt wszystkiego – być pewnym własnej wartości i rozmawiać z pozycji partnera, a nie na kolanach. Faktycznie, to trzeba mieć tupet... Gdzie diabeł nie może, tam Jackowską pośle. Tak mówią złośliwe języki. Czytaj: cholera, ona jest skuteczna. Nie popuszcza. Uparta. Konsekwentna. Co sobie zaplanuje, to przeprowadzi. Nie przyjmuje „nie” do wiadomości, twierdzi, że nie ma rzeczy niemożliwych i niewykonalnych.

Trzeba ją jakoś zdyskredytować, bo jeszcze ludzie się zorientują, że ona potrafi. Czekaj, czekaj, co ty mówisz, ona diety przeznacza na cele charytatywne??? Wszystkie??? Faktycznie wszystko robi „społecznie”??? Nie no, trzeba się jej pozbyć. Co ona wyprawia, przecież nie po to się zostaje radnym, żeby coś robić?! Kto jej pozwolił tak haniebnie podwyższać poprzeczkę dla innych??? Zróbmy z niej wariatkę, furiatkę, mówmy, że wszystko robi dla lansu. Utrwalmy w głowach Iławian jakiś negatyw na jej temat. O, na przykład, nazwijmy ją „iławskim ZOMO”. ZOMO się wszystkim bardzo źle kojarzy. Powtarzajmy to hasło dotąd, aż ludzie w nie uwierzą. Kłamstwo wielokrotnie powtarzane staje się prawdą. Zwłaszcza, gdy jest na papierze, w gazecie. Przecież co w gazecie, to musi być prawda.

Nie boję się takich prowokacji. Zaczepek, podgryzania w felietonikach. Iławianie mnie znają. Wiedzą, czym się zajmuję, jakie mam poglądy, co myślę na różne „miejskie” tematy. Wiedzą, czego się po mnie spodziewać. Nie jestem „wielką panią” z Ratusza. Nie jestem „ponad” sprawy mieszkańców. Nie potrzebuję speców od ocieplania wizerunku ani landrynkowych wywiadów, żeby mnie „uczłowieczyć” w oczach mieszkańców Iławy.

Żyję w społeczności, mieszkam w bloku, gdzie nie ma prywatności, a udawanie kogoś, kim nie jestem, nie ma sensu. I nie leży w mojej naturze. Tu wszyscy wiedzą, kto o której wraca po pijaku, kogo sąsiedzi wnoszą w stanie upojenia do mieszkania, kto wychowuje dzieci klapsem, a kto lubi śpiewać pod prysznicem. Ja nie wstydzę się tego, kim jestem, nie muszę udawać kogoś lepszego, jestem jaka jestem i nic nikomu nie muszę udowadniać.

Codziennie widzę się, rozmawiam z moimi wyborcami, moimi sąsiadami. Jak trzeba, to zakasuję rękawy. Sprzątam, maluję ściany, na kolanach skrobię podłogę, jak wtedy, gdy w ramach sąsiedzkiej akcji remontowaliśmy naszą świetlicę. Nie zgrywam intelektualistki jak Gonzalez, nie strzępię języka po próżnicy, nie udaję wielkiej damy, co to „ę” i „ą”, nie mam na to czasu.

Bo nie dość, że pracuję zawodowo, że jestem mamą, i to nie jednego, ale trójki dzieci, że jestem żoną, częścią Smoczej Drużyny, opiekunką w Świetlicy, to jestem oprócz tego zajęta realizowaniem swoich społecznych planów. Obietnic wyborczych. Konsultacjami z mieszkańcami mojego okręgu wyborczego. Rozwiązywaniem konkretnych problemów, jak na przykład tego sławnego już, opisywanego w felietonach niebezpiecznie wystającego z ziemi metalowego pręta. Ten pręt zniknął. Raczej nie od średnio interesującej i manierystycznej pisaniny... Nie od biadolenia, rozpamiętywania przeszłości, nie od taniego sentymentalizmu...

Widzisz Bartoszu Gonzalezie, ja po prostu pewne rzeczy ROBIĘ. Wykonuję. Egzekwuję. Doprowadzam do końca. Nie zbawiam świata felietonami pisanymi w domowym zaciszu. Nie stawiam pseudofilozoficznych, retorycznych pytań, nie wymyślam metafor z Księżyca, nie wypisuję bzdur o upadku człowieczeństwa w związku z tym, że w restauracji mi podano zimny rosół...

Moje działania mają wymierne efekty. Świetlica działa. Kolejny miesiąc. Nie była uruchomiona na chwilę, żeby sobie zrobić zdjęcie do gazety na otwarciu. Pomysł na nią nie zgasł śmiercią naturalną, nie rozpłynął się w niebycie.

Ja nie mam sto pomysłów na minutę, nie wyrzucam ich w przestrzeń co tydzień, jak Ty w swoich felietonach, trzymam się tego, w co wierzę. Nie mam słomianego zapału. Nie porywam się z motyką na słońce, nie mierzę sił na zamiary, tylko zamiary według sił. Dobieram sobie do współpracy ludzi, którzy mnie motywują, nie pozwalają spocząć na laurach, rozliczamy się wzajemnie z efektów, wyobraź sobie, że przyjmujemy krytykę, mamy refleksje, dokonujemy ewaluacji podejmowanych działań. Tworzymy przestrzeń dla realizowania społecznikowskich pasji Iławian.

My tu na Starym Mieście nie teatralizujemy działań, nie poprzestajemy na autoprezentacji (czego o Tobie nie można powiedzieć...), nie malujemy trawy na zielono, nie tworzymy sztucznej rzeczywistości jak z filmów Barei na użytek tak wyszydzanych przez Ciebie „internetów”.

Spłaszczasz moją aktywność do organizowania festynów. Wiedz, że nadal będę je organizować. Bo tego oczekują ode mnie mieszkańcy. Między innymi, oczywiście. Te festyny naprawdę integrują społeczność Starówki! To świetna okazja, żeby pobyć razem, porozmawiać, wymienić poglądy, zdobyć informację zwrotną od mieszkańców, ale nie tak, jak w Ratuszu, zza biurka, po umówieniu się na godzinę. Jeśli oczywiście urzędnik nie jest zbyt zajęty, jeśli nie ma Bardzo Ważnych Spraw, ważniejszych niż wysłuchanie mieszkańca i wyborcy.

Ale przecież Ty to doskonale wiesz, sam o tym wielokrotnie pisałeś – że ludzie łakną okazji do wspólnej zabawy, że mamy wysyp oddolnych inicjatyw, że miasto nie do końca wie, jak temu zapotrzebowaniu sprostać, że organizuje nie takie imprezy jak trzeba, że ICK wreszcie zaczyna wychodzić naprzeciw społecznym potrzebom poprzez organizowanie ludycznych biesiad z grochówką i z przytupem. Zdecyduj się, czy ja AŻ organizuję festyny, czy TYLKO organizuję festyny.

Nasuwa mi się na koniec jedno pytanie: Bartoszu, a co TY zrobiłeś dla Starówki??? Co zrobiłeś dla Iławy??? Poza biernym przyglądaniem się temu, jak działają inni. Zacznij coś robić, może ludzie zaczną Cię traktować poważnie. Bo jak na razie, to nie za bardzo masz się czym pochwalić. Poza tym, że – jak sam napisałeś na forum Kuriera – w ekspresowym tempie tracisz przyjaciół... Może czas się nad tym fenomenem pochylić, zamiast wiecznie obsesyjnie skupiać się na szukaniu źdźbła w oczach innych... O mnie się nie musisz martwić, mnie przyjaciół i zwolenników przybywa, i to mądrych, pełnych życia i bez kompleksów.

Bartoszu, jeśli chciałbyś, żeby ludzie na ulicy czapki zdejmowali z głów na Twój widok, kobiety omdlewały pod Twoim gniewnym spojrzeniem, a wszyscy kwiaty rzucali pod nogi – takie odnoszę wrażenie – to po prostu na to uczciwie zapracuj. Świata się nie zmienia przy kawiarnianym stoliku. Ani pisząc felietony.

EWA JACKOWSKA


Od redakcji:
W tekście zachowano oryginalną pisownię autora.






Radna Ewa Jackowska





  2016-10-19  

Z komentarzami zapraszamy na forum
Wróć   Góra strony
102491040



REDAKCJA:
redakcja@kurier-ilawski.pl


Zaproszenia: co, gdzie, kiedy?
informator@kurier-ilawski.pl


Biuro Ogłoszeń Drobnych:
drobne@kurier-ilawski.pl


Biuro Reklamy:
reklama@kurier-ilawski.pl


Kronika Towarzyska:
kronika@kurier-ilawski.pl






Pierwsza strona | INFORMACJE | Opinie | Kurier Zdrowia i Urody | Papierosy | CENNIK MODUŁOWY | Ogłoszenia drobne | Ogłoszenia modułowe
Stopka | Wyszukiwarka | FORUM | 
E-mail: redakcja@kurier-ilawski.pl, reklama@kurier-ilawski.pl, ogloszenia@kurier-ilawski.pl
Copyright © 2001-2024 - Kurier Iławski. Wszystkie prawa zastrzeżone.