Logo Kurier Iławski

Pierwsza strona
INFORMACJE
Opinie
Kurier Zdrowia i Urody
Papierosy
CENNIK MODUŁOWY
Ogłoszenia drobne
Ogłoszenia modułowe
Stopka
Wyszukiwarka
FORUM

Opinie
Dumne cztery pokoje burmistrza (oklaski)
Dekalog dla wyspy Wielka Żuława
Sezon na grzyby
Po co segregować odpady? Egzamin z dyscypliny
Czy teraz lubi się wracać do szkoły?
LGBT w radzie miejskiej Iławy?
Pozostały tylko obietnice
Epidemia paradoksu
Połowa wakacji minęła, nastroje raczej słabe
Burmistrz zamyka amfiteatr i ma spokój!
Nic się nie stało. Jedziemy!
Ciemność widzę!
Turystów może to nie irytować?
Śmieci nasze powszednie
Dziennik końca świata (7). Powrót do normalności
Ulica księcia Surwabuno
Ewa Wiśniewska, czyli „Powrót Smoka”
Na młode wilki obława…
Serdeczny szwindelek
Szkoda nas na szaszłyki, dlatego chłodźmy głowy!
Więcej...

Opinie

2007-05-09

Ale kino z tym kinem!


Na forum Kuriera w Internecie aż zawrzało, z przyczyn – przyznaję – jak najbardziej uzasadnionych. W cudzysłowie winne wszystkiemu kino iławskie, otwarte 30 kwietnia po miesiącach prac budowlanych i już przysparzające lokalnej społeczności powodów do absolutnie niepowierzchownych wynurzeń.


Leszek Olszewski


Nie mylę się chyba ale nawet w okolicznościowych folderach rozpoczęcie jego działalności awizowano na godzinę 15-stą. Wtedy miano przecinać wstęgi, przemawiać, wznosić toasty i udostępnić budynek do zwiedzania ludności przybyłej. A tu okazuje się, że tutejsza wierchuszka urzędniczo-krawatowa swoją część fety odbyła trzy godziny wcześniej, gdy nikt oprócz nich nie podejrzewał nawet, ze coś się w temacie już dzieje.

Oczywiście ksiądz kropnął z kropidła, nożyce ucięły wstążkę tyle, że esencji spektaklu na wolnym powietrzu, czyli mieszkańców miasta, którym ma służyć przybytek (tak to przynajmniej nagłaśniano) nie było, przypadkowych spacerowiczów nie liczę. Internautka podpisująca się „Ela” opisuje, że z rodziną i znajomymi przybyła o trzeciej po południu pod kino, chcąc zobaczyć jak władze celebrują ów szczytny czas, a tu poinformowano ją, że to wszystko już miało miejsce w okolicach południa. Tyle.

Dalej Ela wspomina, że po wpuszczeniu jej i pozostałej hordy szarych obywateli do środka ujrzeli oni na scenie pozostałości po imprezie dla VIP-ów (szczegółów nie podaje), im zaś wielkodusznie rozdawano... baloniki, by mieli jakąś unikalną pamiątkę z tego niezapomnianego słonecznego poniedziałku. Nie ma powodów by kobiecie nie wierzyć, gdyż jej post nie nosi najmniejszych cech paszkwilu czy czegoś na ten obraz. Dla niej ta cała sytuacja była skandalem i myślę, że nie sposób tego odebrać inaczej.

Jeśli pani to czyta, pani Elu to mam tylko jedną subiektywną, krytyczną uwagę. Proszę pokornie na przyszłość nie szafować określeniem „VIP” w odniesieniu do tutejszych decydentów, tego lokalnego mondu panów Zdzisiów, Krzysiów i Rysiów. Powinno się dbać o zachowanie najmniejszych choć proporcji między angażowanym przez siebie terminem a podmiotami, które do niego mają się odnosić, ewentualnie stanowić o jego trafności. VIP-y z Iławy czy Sieradza to jak nazwanie Mozartem nauczyciela muzyki w podstawówce – słowem: można, ale coś tu nie trzyma harmonii i skali.

Jak w starym kawale, że migrenę to miewali Radziwiłłowie, Poniatowscy, Czartoryscy a przeciętnemu Kowalskiemu w takiej sytuacji po prostu łeb pęka. Zaraz zresztą ów semantyczny wątek rozszerzę o swoje refleksje z feralnego dnia zero. Wpadłem bowiem do kina na 18:00 zobaczyć czy tynki z sufitu i ścian nie odpadają na widownię i jak się prezentuje WC. To podstawa, jeśli założyć, że w kwestii zamontowanej elektroniki, cyfrowych i komputerowych cacek wszystko po prostu nie miało prawa nie być zapięte na dwa ostatnie guziki. Przy okazji rozpoczynał się koncert to zostałem na kilkanaście minut, by zobaczyć co tam komu przyjdzie do głowy wyśpiewać i wygrać.

Okazało się, że przyjechała trupa objazdowa Opery z Gdańska z imprezą pt. „Musicale, musicale”, skierowaną – czemu podskórnie dawał wyraz prowadzący – do publiczności prowincjonalnych, czyli z furmankami i gotowaną kapustą w tle. Na dodatek był przekonany o swym konferansjerskim geniuszu, świetnie więc się bawił ze sobą za każdym kolejnym wejściem na scenę. I tę groteskę jeszcze można było przełknąć, bo autentycznie rozwesela taki narcyzm rodem nie z Broadwayu a z Gdańska, Radomia czy Wałbrzycha (brawa za spolszczoną wymowę „muzikale”).

Gorzej, że każdy koncert to przede wszystkim warstwa muzyczna – granie, śpiewanie – tu akurat jedno z drugim. „Muzikale” jak wiadomo pisze się i pisało w Stanach. Inni raczej się do tego nie biorą lub brać nie powinni, co dobitnie potwierdziły dwie piosenki „muzikalowe” znad Wisły rodem. Z „Metra” i czegoś tam jeszcze. Trzy akordy na krzyż, infantylny tekst i wzruszenie na twarzach śpiewających jakby na ich oczach konał Romeo lub Julia.

Przy czym oddajmy co cesarskie papieżowi – sekcja akompaniująca solistom robiła to niezależnie od jakości utworów naprawdę świetnie. Szczególnie błyskotliwie wykonując standardy z takich „muzikali” jak „West Side Story”, „Cats” czy „My Fair Lady.” Jakby – jakimś cudem – śpiewakom i prowadzącemu Stwórca odebrał na półtorej godziny głos impreza miała realne szanse być uznaną za udaną. Tyle, że Stwórca zachował się po raz wtóry pasywnie, dzięki czemu nabawiłem się traumatycznego zespołu stresowego, z którego tydzień już nie mogę wyjść.

Wciąż np. słyszę drewniany głos tenora, który pewną piosenkę haratał po angielsku z arabskim chyba akcentem, bo tak dziwacznej wymowy nie sposób raczej doświadczyć na tej szerokości geograficznej. Na tyle non stop brzęczy mi w uszach sponiewierany przez duet z Gdańska kawałek „Something Stupid” (oryginalnie wyśpiewany w 1967 r. przez Franka i Nancy Sinatrę), że gdy w internetowym radiu usłyszałem go wczoraj, podświadomie ściszyłem głośniki, aż zdałem sobie sprawę, że to Bogu ducha winni Frank i Nancy i z ulgą uregulowałem na powrót głośność.

Drugą część koncertu spędziłem na świeżym powietrzu, okazując się zresztą nie jedynym, któremu 45 minut takich atrakcji starczyło za całą inaugurację kinoteatru i z grubsza pierwsze tygodnie jego działalności. Semantycznie więc można cały epizod określić mianem koncertu, widowiska, spektaklu itp. Podobnie jednak jak w przypadku VIP-ów, zachowajmy umiar słowny i nie określajmy każdorazowo występujących na tutejszych deskach mianem „artystów”. Goście z gdańskiej Opery chcieli dobrze, wyszło średnio – żeby im nie ubliżyć. Mówmy więc bardziej może o „wykonawcach”, bo ten termin nikogo nie uraża i nikogo – w przeciwieństwie do „iławskich VIP-ów” – nie rozśmieszy. Kino więc otwarło swe podwoje. Pretensjonalnie, z lekką domieszką skandalu. Niby to jest prawo tego szoł-biznesa. Oby był to dobry prognostyk na daleką przyszłość!

LESZEK OLSZEWSKI

  2007-05-09  

Z komentarzami zapraszamy na forum
Wróć   Góra strony
102484559



REDAKCJA:
redakcja@kurier-ilawski.pl


Zaproszenia: co, gdzie, kiedy?
informator@kurier-ilawski.pl


Biuro Ogłoszeń Drobnych:
drobne@kurier-ilawski.pl


Biuro Reklamy:
reklama@kurier-ilawski.pl


Kronika Towarzyska:
kronika@kurier-ilawski.pl






Pierwsza strona | INFORMACJE | Opinie | Kurier Zdrowia i Urody | Papierosy | CENNIK MODUŁOWY | Ogłoszenia drobne | Ogłoszenia modułowe
Stopka | Wyszukiwarka | FORUM | 
E-mail: redakcja@kurier-ilawski.pl, reklama@kurier-ilawski.pl, ogloszenia@kurier-ilawski.pl
Copyright © 2001-2024 - Kurier Iławski. Wszystkie prawa zastrzeżone.